Z księdzem Markiem Siwką, moderatorem diecezjalnym Ruchu Światło-Życie w archidiecezji gnieźnieńskiej rozmawia Jacek Skowroński.
Bardzo się cieszę, że mogę przeprowadzić z księdzem wywiad. Zacznijmy od wspomnień. Jakie były księdza początki z Oazą?
Moje początki z Oazą to był rok 1978. Wówczas na początku czerwca w mojej rodzinnej parafii św. Polskich Braci Męczenników na Wyżynach w Bydgoszczy peregrynował obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Wtedy po raz pierwszy dowiedziałem się, że w parafii działa oaza, że ludzie się spotykają. Były to osoby, które znałem, ale to mi niewiele mówiło. Potem pod koniec czerwca tamtejszy ksiądz Jan Broda, który się opiekował Oazą zaproponował, żebym przyszedł na spotkanie. Poszedłem zaciekawiony. Dowiedziałem się, że jest wyjazd na rekolekcje. To była końcówka czerwca i zaraz po końcu roku szkolnego jest wyjazd na rekolekcje oazowe, wtedy I stopnia, bo jeszcze stopnia podstawowego nie było. Wtedy właściwie z marszu pojechałem na pierwszy stopień rekolekcji. To był w ogóle pierwszy turnus rekolekcji w Suchej na Pomorzu. Gdy przyjechaliśmy do ośrodka, wtedy jeszcze było tam gospodarstwo, które dopiero było przekształcane na warunki rekolekcyjne. Tam był pierwszy mój kontakt z rekolekcjami.
Po powrocie z rekolekcji rozpocząłem moją roczną formację, po niej pojechałem na II stopień, to było w Niepokalanowie. Wówczas był taki rozkwit Oazy, to był 1979 rok, że po powrocie z Niepokalanowa właściwie byłem zmuszony prowadzić grupę w parafii. Tak więc ja sam niewiele uformowany musiałem już prowadzić kolejną grupę. I tak to się już potem łączyło, robiłem swoją formację jednocześnie prowadząc grupę w parafii, jechałem na swoje rekolekcje III stopnia, a jednocześnie w innym turnusie jechałem jako animator na rekolekcje letnie. Od 1978 roku prawie co roku jeździłem na rekolekcje letnie. Chyba tylko dwa razy nie byłem. Raz, gdy byłem po święceniach kapłańskich, kiedy nie miałem urlopu aby jechać na rekolekcje, a potem drugi raz przy zmianie parafii, kiedy po prostu fizycznie było niemożliwe, abym pojechał prowadzić rekolekcje oazowe. Taki był mój kontakt z Oazą.
Rozmawiamy w diecezjalnym ośrodku Ruchu Światło-Życie. Kiedy w Księdza posłudze pojawił się ośrodek w Janikowie?
Do Janikowa na oazę trafiłem jako kleryk, pełniąc funkcję animatora. Nie pamiętam już roku, to mógł być 1985 albo 1986 rok. Nigdy mi nie przyszło do głowy, że ja mógłbym kiedyś zostać tutaj proboszczem, zwłaszcza że było wielu innych księży działaczy oazowych, bardziej zaangażowanych ode mnie, również wielu kleryków było bardzo zaangażowanych. Stąd nigdy mi przez myśl nie przeszło, że będę kiedyś tutaj moderatorem diecezjalnym. Pamiętam, że wtedy często jako kleryk chodziłem sobie nad tutejsze jezioro, patrzyłem na zachód słońca i zastanawiałem się, jakim będę księdzem, jak to moje kapłaństwo będzie wyglądało. Usiłowałem sobie poukładać to moje życie, by w przyszłości być dobrym kapłanem. To takie rzeczy, które mi z tamtych czasów zapadły w pamięci.
Mija czternasty rok od dekretu mianującego Księdza proboszczem parafii w Janikowie i moderatorem diecezjalnym Ruchu Światło-Życie. Jak podsumowałby Ksiądz te czternaście lat odpowiedzialności za oazę gnieźnieńską?
Początek był trudny, bo moderatorem diecezjalnym zostałem trochę „z biegu”. Nigdy nie interesowały mnie w Ruchu spotkania centralne, interesowałem się tylko pracą w parafii, prowadzeniem grup w parafii i prowadzeniem oaz letnich. Natomiast kiedy zostałem moderatorem diecezjalnym, kiedy zetknąłem się z Ruchem z innej strony, no to było trochę ciężko na początku to wszystko ogarnąć. Pojawiło się nowe spojrzenie na Ruch, nowe obowiązki. Do tej pory byłem zżyty głównie z ruchem młodzieżowym, z oazą rodzin spotkałem się tylko przy pilotażu jednego kręgu i nic więcej. Natomiast teraz mam już zupełnie inne spojrzenie na Ruch i pracę moderatora diecezjalnego. Zresztą początki były trudne też dlatego, że Bydgoszcz żyła sobie osobno, reszta diecezji osobno, to były jeszcze czasy wspólnej diecezji. Później kwestia powstawania statutu, kiedy były pewne odrębne zdania między Domowym Kościołem a Moderatorem Generalnym. To były trudne chwile, ale dzięki Bogu to przebrnęliśmy i te trudne chwile już się zakończyły. Teraz praca wygląda zupełnie inaczej, współpraca jest zupełnie inna. W międzyczasie niestety różne czynniki spowodowały, że ruch młodzieżowy mocno „siadł” w naszej diecezji. To jest widoczne w wielu diecezjach, w których nie ma silnych ośrodków miejskich, gdzie nie ma wyższych uczelni i zasadniczo młodzież ucieka. Trudno się wtedy pracuje z młodzieżą, bo nie jest ona zakotwiczona w Ruchu, zbyt szybko następuje wymiana, młodzież przychodzi i odchodzi.
Wcześniej Bydgoszcz była takim ośrodkiem.
Tak, Bydgoszcz była dużym, silnym środowiskiem. Młodzież się tam uczy, studiuje, będąc na studiach jeździ na rekolekcje i jest siłą napędową dla Ruchu, natomiast u nas młodzież często gdy idzie na studia, to odchodzi i brakuje wtedy tych sił napędowych dla młodzieży.
Jakie widziałby Ksiądz zadania dla Ruchu, na czym powinniśmy się skoncentrować w naszej diecezji?
Podstawowa kwestia to świadectwo. Żeby Ruch się rozwijał, to musi być widoczny, a żeby był widoczny, to trzeba dawać świadectwo, nie można się go wstydzić. Powinniśmy być ludźmi wiarygodnymi. Żeby innych zapalać do Ruchu, to sami musimy płonąć. Jeżeli my nie płoniemy lub ukrywamy się z tym naszym oazowym ogniem, no to trudno, żebyśmy zapalali innych do tego Ruchu. Nie mówię tutaj o jakimś obnoszeniu się, że jestem w oazie, o wychwalaniu się, ale kiedy są różnego rodzaju akcje parafialne powinniśmy jako Oaza się w to angażować, zarówno młodzież, jak i rodziny. Nie możemy się bać tego, że się jest w Oazie, że się reprezentuje jakąś wspólnotę, ale działać w ramach tej wspólnoty i nie wstydzić się tego.
Chciałbym jeszcze zapytać o Krucjatę Wyzwolenia Człowieka. Jest ona częstym tematem do dyskusji wśród oazowiczów, wzbudzającym czasami wiele emocji. Jaką rolę Krucjata odgrywa w Księdza życiu?
Oaza jest ściśle związana z Krucjatą Wyzwolenia Człowieka. Wielu ludzi nie rozumie sensu Krucjaty, niektórym się wydaje, że Krucjata już się przeżyła. Musimy jednak spojrzeć na Krucjatę w szerszym kontekście – jest to wychowanie do wolności. Krucjata nie jest po to, by nas ograniczała, dzięki Krucjacie staję się wolny. Dlatego nie możemy myśleć: nie piję alkoholu, bo jestem w Krucjacie, bo wtedy Krucjata staje się dla mnie ograniczeniem, ale jest inaczej: ponieważ nie piję alkoholu, mam styl życia abstynenta, w związku z tym szukam innych ludzi żyjących podobnie jak ja i my, jako ludzie żyjący według określonych zasad zrzeszamy się w Krucjacie Wyzwolenia Człowieka. Dzięki niej wiemy, że nie jesteśmy w tym osamotnieni. Krucjata łączy ludzi o takich samych poglądach.
Z Krucjatą zetknąłem się, kiedy jechałem na pierwszy stopień oazy w 1978 roku, moi koledzy i koleżanki jechali wtedy na drugi stopień i kiedy wrócili, to opowiadali o Krucjacie, o idei abstynenckiej. Ponieważ mieszkałem blisko takiej meliny, pijalni piwa, to miałem niechęć do alkoholu, w ogóle mnie to nie pociągało, bo widziałem, do czego alkohol doprowadza ludzi. Kiedy spotkałem się z ideą Krucjaty, to podjąłem postanowienie abstynencji. To było w 1978 roku, pod koniec letnich wakacji. To było moje prywatne postanowienie, natomiast oficjalnie do Krucjaty wstąpiłem rok później, kiedy byłem na moim drugim stopniu oazy rekolekcyjnej. Od tego czasu trwam w Krucjacie. Nie żałuję tego, uważam swoją decyzję za dobre postanowienie. Fakt, będąc w Krucjacie, będąc abstynentem, człowiek czasami jest nierozumiany przez otoczenie. Pamiętam taką sytuację, kiedy byłem na weselu, na którym panna młoda była wegetarianką i nikt się nie dziwił temu, że ona nie je potraw mięsnych, tylko się dziwiono temu, że ja nie piję alkoholu. Dla mnie zaś było dziwniejsze, że panna młoda nie je mięsa niż to, że ja jestem abstynentem. Czasami ludzie nie rozumieją, że można być abstynentem i normalnie żyć, normalnie się bawić, chodzić na uroczystości. Przecież idąc na uroczystości nie trzeba pić alkoholu, nie trzeba wznosić toastu alkoholem. Można się bez tego świetnie bawić. Nie żałuję tego, że tyle lat jestem w Krucjacie i zawsze do Krucjaty zachęcam. Wielu ludzi boi się tego wyzwania, ale uważam, że jest to pokazanie, że jesteśmy wolni, że potrafimy żyć bez alkoholu, bez papierosów, bez narkotyków. Nie potrzebujemy żadnych „dopalaczy”, by normalnie żyć i funkcjonować.
Bardzo dziękuję Księdzu za rozmowę.